Good Morning, Sunshine!

Od kilku dni chodzi za mną piosenka z Hair, Good Morning Starshine... Śpiewałam ją sobie właśnie, gdy przeglądałam zdjęcia A. i... w efekcie powstał albumik, taki mini-mini. Na trzy zdjęcia tylko, ale za to bardzo, bardzo radosne zdjęcia! Tak wyglądają u nas pobudki :) Good morning, Sunshine!


A tak wygląda tył:


No i wnętrze :) Bazą była stara dziecięca książeczka ze sztywnymi kartkami; okleiłam ją materiałem (tak samo jak w moim tutorialu na segregatory niczym stare książki). Po resztę szczegółów technicznych zapraszam na bloga stryszkowego :)

Mam banana na twarzy jak patrzę na te zdjęcia, będzie idealny rozweselacz na kiepski humor!




Pozdrawiam!
ushii

PS
Pamiętacie o mojej małej wyprzedaży? Cos niecoś jeszcze zostało :)

Błękitne orzeźwienie, czyli cukiereczek nr II i inne moje manie

W zimie zawsze jestem granitowo pewna, że jestem ciepłolubna, ale latem czasem przy takich upałach nieco tracę tę pewność... Podobno dziś znów ma być burza, więc bardzo liczę na małe ochłodzenie! A chwilowo chłodzę się orzeźwiająca lemoniadą... i zwiększam ilość niebieskich akcentów w swoim otoczeniu :)


W ostatni weekend udało się nam się spędzić nieco czasu nad rzeką i trochę się wymoczyć :) Było super, A. była przeszczęśliwa; było też troszkę strasznie - dobrze, że uparłam się nie wsiadać do samochodu i przeczekać tę burzę, bo wracając widzieliśmy potem przy drodze sporo drzew wyrwanych... W każdym razie było też i zakupowo, bo przy okazji wpadł mi - a w zasadzie M., bo to on go wypatrzył - w ręce ten cudny duży lampion z niebieskiego szkła. Jestem nim zachwycona :) Tzn i lampionem, i M. (no, nim trochę bardziej :). A do kompletu mam...


W zeszłym roku, kiedy pokazywałam Wam mój słój na lemoniadę z kranikiem pojawił się tam też na fotkach słoik Maison Ball. A teraz są już one dostępne i u nas, więc kupienie jeszcze jednego, tego wymarzonego, w kolorze niebieskim nie było problemem i kiedyś nabyłam sobie taki przy okazji promocji (bo niestety ceny mają one nieco wyższe niż zwykłe słoiki). I tak jak na przeróżnych netowych inspiracjach służy on u mnie zazwyczaj za wazon. Ale czasem bywa i tak: zmrożony, z pływającą cytrynką, mmm...

Która fotka lepsza? Na ciemnym czy jasnym tle? Hmm... Olu?




Ale głównym tematem dzisiejszego niebieskiego wpisu miał być mój błękitny cukiereczek. Nr II, bo już raz pisałam o innym moim słodziaku. Ten również jest nietuczący, za to słodki bardzo!

Od czasu do czasu zdradzam tu swoje kolekcjonerskie zapędy, a to jakoś wpadają mi w ręce kolejne ramki, a to np ptasie figurki - na szczęście zwykle po jakimś czasie umiem się opanować i kolekcje te nigdy nie rosną powyżej kilku sztuk i przeważnie szybko idą świat, a mieszkanie nie jest po sufit załadowane :) Ale mam i takie manie, z których zrezygnować mi się chyba nigdy nie uda/nie chcę. To z całą pewnością różnorakie lampioniki i osłonki na świece - co chociażby widać po pierwszym zdjęciu we wpisie, he he (ale regularnie robię ostrą selekcję moich zasobów!). I gadżety kuchenne! Nie tylko urocze miseczki itp, ale przede wszystkim takie... hmm, specjalistyczne, bez których ciężko osiągnąć konkretny efekt: różne formy i foremki, waflownice, kamienie, deseczki do makaronu... No, wystarczy zerknąć chociażby do linka z poprzedniego akapitu, albo do cyklu Moi kuchenni pomocnicy (dawno nic nie pokazałam, obiecuję niedługo jakiś nowy post z serii!). Od tego jestem wręcz uzależniona, nad każdym nowym ciekawym sprzętem dumam i tłumaczę sobie, że nie jest mi to do niczego potrzebne - ale czasem tę walkę przegrywam :) No i mam jeszcze jednego fisia, a nawet półtora...

Nie jest chyba dla nikogo, kto tu do mnie zagląda, zaskoczeniem, że lubię retro sprzęty w cukierkowych kolorach? Mój wiatrak vintage, równie niemłoda miętowa maszyna pod pisana to koronne przykłady, a mam jeszcze kilka innych, których dotąd na blogu nie pokazałam... I dziś będzie o jednym z nich.

Marzył mi się od jakiegoś czasu... ale albo cenę miał astronomiczną (pan na warszawskim Kole zażyczył sobie np 900zł! A to jednak tylko moja hobbystyczna zachcianka, bez przesady), albo bardzo często stan taki sobie. Aż wreszcie znalazłam! W zeszłoroczne wakacje, na olxie. Trochę się bałam zakupu na odległość, zwłaszcza, ze sprzedająca kompletnie się na takim sprzęcie nie znała i nie potrafiła mi powiedzieć nic. Ale zaryzykowałam i... udało się! Miałam mojego cukiereczka :)) Być może komuś wpadł w oko w tle na różnych fotkach, dziś wreszcie gra na blogu pierwsze skrzypce - moja prześliczna Alfa!


Alfa jest ciekawym aparatem, to polski projekt, produkowano go w całej gamie kolorów, były i różowe, czerwone, żółte, były i granatowe - dość niezwykłe, prawda? Są nawet miętowe! Chociaż akurat jej odcień nie do końca mi się podobał i wybrałam niebieski. Szkoda tylko, że mój egzemplarz nie ma dodatkowej osłonki na obiektyw, bardzo by się przydała, żeby nie niszczyć optyki...


No i właśnie na powyższej fotce widać, dlaczego napisałam, że mam półtorej fisia... Bo nie tylko lubię takie ciekawe retro sprzęty, ale w szczególności uwielbiam stare aparaty! Ten z tyłu już kiedyś tu był, to Zenit moich rodziców - robienie nim zdjęć bardzo mi się w dzieciństwie podobało! Odziedziczyłam go wraz z całym wyposażeniem ciemni i jestem chyba jedyna osobą, która jednocześnie jest zadowolona z posiadania okna w łazience i tego żałuje. Bo nie mam gdzie spróbować się tym wszystkim pobawić! Kiedyś moja Babcia miała też fajnego Starta, ale gdzieś niestety przepadł i nie mogę go odżałować... Kiedyś bardzo chciałbym taki dołączyć do swojej mini-kolekcji.

A miejsce tego zaczątka kolekcji jest w części dziennej - dla przypomnienia:


Na dziś to wszystko, chociaż... mówiłam o czyszczeniu mieszkania z moich zbierackich zapędów i w związku z tym znów zapraszam Was do mojego kącika wyprzedażowego, pojawiło się tam kilka drobiazgów :) A innych zapraszam niebawem, zwłaszcza jeśli są wielbicielami słoików takich jak dziś pokazałam, bo... a nie powiem, niespodzianka :)

Ponieważ zbliża się kolejny weekend, więc życzę Wam udanego odpoczynku!
ushii


*******
NA ZDJĘCIACH:
zielony lampion - tiger
niebieski słój - www.jugandmug.com

DIY na weekend, czyli Projekt Jabłuszko! I zaproszenie :)

Uszycie rękawicy do trzymania gorących garnków trudne nie jest, ale przyznam się, że idę na łatwiznę i kupuję gotowce. Z prostego powodu: zwykle dość szybko komuś udaje się się ją usmarować czymś takim, że super-hiper odplamiacze i żadne pranie z kosmicznymi technologiami nie da temu rady. I w końcu trzeba kupić nową. No, a własnej pracy byłoby mi trochę szkoda... W każdym razie zwykle taka rękawica sprzedawana jest w komplecie z tzw łapką do garnków - dla mnie bez sensu, bo mnie bardziej potrzebne byłyby dwie rękawice - i muszę w efekcie kupić zawsze dwa zestawy, więc łapki, których używać nie lubię, bo nie mam z nimi wrażenia pewnego, mocnego chwytu, mnożą mi się jak króliki i nie wiadomo co z nimi począć. Ale ostatnio nabyłam sobie urocze rękawice w grochy w pięknej soczystej czerwieni - no i te nieszczęsne łapki aż prosiły się, żeby coś z nimi jednak zrobić! I to od razu wiedziałam co, bo jak tylko na nie spojrzałam to oczyma wyobraźni zobaczyłam... to oto jabłuszko :)

łapka do garnków w kształcie jabłka | apple-shaped pot holder

Słodziak z niego, no nie? W dodatku w moim wydaniu ma kieszonki na palce, więc nareszcie nie boję się, że coś mi się ześlizgnie i takiej wersji łapki po upgrade nareszcie bardzo wygodnie mi się używa, tam, gdzie nie muszę mieć rąk zasłoniętych po prawie łokcie...

łapka do garnków w kształcie jabłka | apple-shaped pot holder

Jednym słowem polecam Wam takie zaadaptowanie łapek, bo to i ładne, i praktyczne, i - ponieważ pracy nie ma dużo - może być całkiem fajnym DIY na weekend (ok, może nie na ten obecny akurat, bo w takich temperaturach jakie zapowiadają to tylko piknikować, a nie pikować, można). No właśnie, à propos weekendu...

W poprzedni weekend spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Otóż okazało się, że ktoś - niestety, nie wiem kto (ale bardzo dziękuję!) - uznał, że potrafię zainspirować i mam ciekawe pomysły, i zgłosił mnie do konkursu na Najbardziej inspirującego twórcę. Wow!!! :)) I to podwójne wow, bo znalazłam się w bardzo zacnym gronie nominowanych :) Tak zacnym, że nie wierzę, bym miała jakiekolwiek szanse. Ale... gdyby ktoś z Was, Moi Drodzy Czytelnicy i Zaglądacze chciałby na mnie zagłosować - będzie mi oczywiście bardzo, bardzo miło :) Głosować - nie tylko na mnie, rzecz jasna - można tutaj, zapraszam serdecznie:


http://www.ebadania.pl/51580bba9cbc4cc6

A skoro o inspirowaniu mowa... To mam dla Was tutorial - ponieważ szycie jabłuszka było bardzo przyjemne i myślę o kolejnym, dla A., która koniecznie chce mieć taki sam, postanowiłam opisać co i jak - może ktoś jeszcze nabierze ochoty na taki własny uroczy owocek? Można go jeszcze dodatkowo udekorować od zewnętrznej strony np. aplikacją, by był jeszcze słodszy - ja tym razem zrezygnowałam, bo razem z tymi groszkami to byłoby już za dużo, ale chyba następnym razem się skuszę :)

Specjalnie dla Was zrobiłam z mojego szablonu pdfa, którego możecie pobrać z linka poniżej. Rozmiar jabłuszka dopasowany jest do wielkości typowej gotowej łapki - nadaje się on raczej do drobnych i średnich dłoni, do tych większych należałoby go trochę powiększyć.

Jabłuszko, czyli łapka do garnków z kieszonkami
Potrzebujemy:
  • dwie łapki do garnków (lub 2 kawałki bawełny plus 1 kawałek ociepliny o wymiarach ok. x cm)
  • lamówka (niekoniecznie, można też wykorzystać tę z łapek)
  • oczywiście nożyczki, nici, no i maszyna do szycia
    (choć ręcznie rzecz jasna też się da)
  • szablon (pobierz szablon łapki do garnków w kształcie jabłka - i przeczytaj zasady korzystania na końcu wpisu)

1. Odpruwamy lamówkę z gotowych łapek (jeśli robimy od zera trzeba przepikować kanapkę: tkanina-ocieplina-tkanina o wym ok. x cm).


2. Drukujemy na A4 szablon, wycinamy wszystkie elementy i odrysowujemy je na przepikowanym kawałku tkaniny: 1 raz szablon jabłka i 2 razy szablon połówki jabłka. Wycinamy wzdłuż linii (bez zapasu). Na podwójnej warstwie lamówki trzeba odrysować szablon ogonka.



Dla ułatwienia można sobie zszyć/sfastrygować przy brzegu wszystkie 3 duże części.

3. Obszywamy lamówką (można wykorzystać tę odprutą, albo każdą inną :) proste krawędzie połówek jabłka, a później (po ułożeniu połówek na całym "jabłku") całe jabłko dookoła: najpierw przyszywamy brzeg lamówki do krawędzi jabłka (przykładając ją prawą stroną do tkaniny) i szyjąc niecałe 5mm od brzegu. By szew na łukach był ładny radzę szyć powoli, a co kilka wbić igły należy korygować ułożenie obszywanego elementu.


Przy obszywaniu połówek jabłka końcówki pozostawiamy niezakończone (ponieważ schowają się pod lamówką zabezpieczającą brzeg całego jabłka); przy obszywaniu całości początek lamówki przykładamy w miejscu, gdzie później będzie ogonek - zawieszka, a po obszyciu całego obwodu jabłka drugi koniec lamówki zabezpieczamy podwinięciem (na zdjęciu poniżej jeszcze tego nie zrobiłam :).


Następnie zawijamy lamówkę na drugą stronę obszywanego elementu, podwijamy jej wolną krawędź i jeszcze raz przyszywamy wzdłuż całego obwodu jabłka, przez wszystkie warstwy.



4. Rozprasowaną i złożoną podwójnie, prawą stroną do środka, lamówkę (lub oczywiście inny, dowolny pasek materiału) przeszywamy wzdłuż dłuższych krawędzi odrysowanego kształtu ogonka (krótkie krawędzie zostawiamy).


Odcinamy zapas materiału - polecam ząbkowanymi nożyczkami, wtedy brzeg ładnie się układa (jeśli tniemy zwykłymi, warto ponacinać zostawiony brzeżek prawie do szwu) - i przewijamy na prawą stronę.


Podwijamy krótsze, niewykończone boki do środka, składamy całość na pół i przyszywamy ogonek do jabłka. I używamy gotowego jabłuszka :)

Ależ czerwoniutki ten dzisiejszy wpis :) Zdjęcia w tutku nie są fenomenalnej jakości, wiem, ale nie zauważyłam, że A. coś mi poprzestawiała i miałam jakieś monstrualnie wysokie iso... ale chyba wszystko to co trzeba widać?

Pozdrawiam i życzę Wam wspaniałego weekendu! Do zobaczenia!
ushii


*******
NA ZDJĘCIACH:
czerwone kokilki - aldi
trzepaczka, łopatka i inne kolorowe przyrządy kuchenne - duka
druciana patera - dekorolka.pl


Zasady korzystania z szablonu / disclaimer:
Szablon udostępniam bezpłatnie wyłącznie do użytku osobistego, niekomercyjnego, nie zgadzam się na rozpowszechnianie go bez mojej wiedzy i zgody (w tym na wprowadzanie w nim zmian). Jeżeli chcesz go wykorzystać w jakimkolwiek innym celu - skontaktuj się najpierw ze mną : ushii.mail@gmail.com.
Jeżeli z niego skorzystasz - będzie mi bardzo miło jak podlinkujesz do mnie i dasz mi znać, chętnie zobaczę Twoją pracę :)

Free for personal use only, you can download this template and use it in your works, but you can’t sell, dreproduce, or change it in any graphic program. If you'd like to use it in any commercial project - contact me: ushii.mail@gmail.com. If you use it - it would be great if you link back to me and send me a link to your work, I'd love to see it!

Rozwiązanie zagadki rogatego drewna :)

Kto zagląda na mojego fanpage wie, że wybraliśmy się ostatnio na małą wycieczkę...  nie wróciłam z pustymi rękoma!

tripod planter_doniczka z buzią na trzech nózkach DIY

A było tak. Niedawno wpadły mi w ręce w tkmaxxie w rękę miseczki, na nóżkach. I od razu przypomniało mi się to zdjęcie doniczki, która kiedyś ogromnie mi się spodobała, i zaświtała myśl: przecież możesz sobie taką wykombinować sama! Wspomniane miseczki słabo się do tego akurat nadawały, trochę za małe były, odstawiłam.  A wracając do domu zaczęłam kombinować jak taką doniczkę wymodzić... I uwierzycie? Tego samego dnia oglądając w necie coś zupełnie innego (co pokażę Wam innym razem :D ) przypadkiem zerknęłam na jedno zdjęcie... O, miseczka! Na nóżkach! No i cena: 6zł. Czyli do przeróbek idealna! Nie wahałam się zbyt długo. No nie wiem jak to jest, że ja przyciągam rzeczy myślami... tylko jakoś tego domu z ogrodem nie umiem tak do siebie przyciągnąć, chyba muszę zintensyfikować myślenie o nim :)
W każdym razie okazało się, że miseczkę mogę sobie nabyć na trasie naszej wycieczki, na którą wybieraliśmy się akurat następnego dnia - super się złożyło, prawda? A przy odbiorze okazało się, że jest jeszcze jedna taka - więc wróciłam do domu z dwoma, he he :)

Moje maleństwa po powrocie do domu:


Początkowo planowałam malować i przerabiać obie, ale... poczułam sympatię do tego ciemnego drewna i całej reszty, więc na razie zostawiłam jedną z nich w spokoju, zobaczymy, co będzie dalej. A druga straciła uchwyt, a zyskała białe lico - i uśmiech oczywiście. No i mam moją własną doniczkę (a właściwie osłonkę chyba?) z buzią, i to z buzią dokładnie taką, jaką bym chciała! Mam! I jestem nią (a w zasadzie to nim, bo i moim i A. zdaniem wygląda jak chłopczyk :D)  zachwycona! Ta-dam:

tripod planter_doniczka z buzią na trzech nózkach DIY

Zagadka nie była jak się okazało zbyt trudna, stuprocentowo dokładnej odpowiedzi co prawda nie było, ale pierwszą najdokładniejszą moim zdaniem odpowiedź podała Adrianna, więc - Moja Droga dawaj adres, a ja myślę nad jakąś tajemniczą nagrodą (tak tajemniczą że jeszcze sama nie wiem co to będzie, ale... może uda mi się sprawić Ci miłą niespodziankę :)


No i tak, o to i ja mam modne sukulenty, he he. I co gorsza - na tym się nie skończyło, jeszcze jeden modny zielony akcent się szykuje!
Pozdrawiam,
ushii

Ps
Zaczynam nieco porządkować wszystkie kategorie na blogu i zakładki, więc chwilowo może być tu małe zamieszanie - ale będzie wygodniej, czyściej i w ogóle świeżo, obiecuję :)
 ushii


*******
NA ZDJĘCIACH:
szklany lampion-szklarenka - tkmaxx
rojnik - lidl

Kropla industrialu ;)

Pokazywałam Wam już moje wymarzone-ukochane stare metalowe lampy, w cudnym malinowym kolorze. Im dłużej je mam, tym bardziej cieszę się, że ktoś miał fantazję tak je pomalować - sama chyba o takim akurat odcieniu bym nie pomyślała, a jest fantastyczny! Takiej dawki optymizmu i energii co rano dostarcza mi moja kolorowa kuchnia, że... gdybym pijała kawę, to mogłabym z niej zrezygnować, o :)



Ale ja nie o lampach znowu chciałam! Planowałam natomiast zdradzić Wam, że to nie jedyny metalowy, kolorowy i industrialny akcent w mojej kuchni :)

Bo z okazji swoich zeszłorocznych imienin postanowiłam sprawić sobie odrobinę przyjemności i upolowałam ongiś dwa stołki. Kręcone, lekarskie. Służą do siedzenia przy półwyspie kuchennym... no dokładnie to obecnie tylko jeden z nich służy, bo drugi musiał na razie ustąpić miejsca krzesełku dziecinnemu.


Poprzednie hokery były całkiem wygodne i w ogóle, ale jakoś... jakoś - nie. Przemalowałam je, przestały co prawda rzucać się mi w oczy - ale dalej: nie! Są ok, ale nie u mnie i tyle. No to sprawiłam sobie prezent, a co :) I nareszcie miałam to, co chciałam. Potem w wyniku różnych zawirowań stołki odczekały kilka miesięcy jeszcze w piwnicy i przywędrowały do nas dopiero kilka tygodni temu. Myślę nad malowaniem - i nie wiem co zrobić, nie chciałbym utracić tego widocznego zęba czasu, ale z drugiej strony sama nie wiem czy ten odcień niebieskiego mnie przekonuje do siebie... no zobaczymy :) A może Wy, kochani Czytelnicy, coś podpowiecie?


A tak w ogóle, to wcale nie były to pierwsze "industrialne" nabytki! Pierwszą taką kropelką był mały regalik, który zadebiutował rok temu w sesji dla Green Canoe, ale tu go jakoś nigdy nie było i przemknął niezauważony (ale pokażę go niebawem)... Kolejną były właśnie te stołki, a potem spadł cały deszczyk, bo na malinowych lampach się nie skończyło, mam jeszcze coś w zanadrzu (niestety czeka to "coś" na odświeżenie i na razie nie mogę Wam jeszcze nic pokazać)! A nie, mam nawet trzy cosie! Ale spokojnie, powodzi z tego deszczu nie będzie, bo nie zamierzam robić wnętrza loftowego, kilka takich akcentów mi wystarczy do szczęścia. Obiecuję je sukcesywnie tu pokazać :)

No właśnie, napisałam się, a za dużo nie pokazałam, hę? To na koniec "coś" pokażę: mała zagadka - na co mi takie rogate drewno*? Jeśli ktoś zgadnie o co może chodzić, to dla pierwszego Sherlocka pomyślę nad jakąś nagrodą - niespodzianką :D


Pozdrawiam!
ushii


* zaznaczam, nie pytam co to jest, tylko co to będzie, na co mi to :)

Heksagonowy zawrót głowy! {część I}

Dziś u mnie wszystko będzie miało sześć kątów i sześć ścianek.... ok, no prawie wszystko :) Bo z okazji imienin mojej córeczki powstał niezły komplecik z motywem sześciokątów…

Ciacho było co prawda okrągłe, więc typowe. A może nie całkiem? Bo sernik na zimno, za którym przepadamy (niezmiennie polecam ten nasz ukochany przepis!) zrobiłam w uroczej foremce do galaretek i tym podobnych, która wpadła mi do ręki dzień wcześniej. Wnętrze sernika wypełniłam galaretką właśnie i owocami...


Ale uzupełnieniem dużego sernika były mini-serniczki i galaretki, z podobnych foremek. Udekorowane... heksagonami! Ich wybór wcale nie był dziełem przypadku, o czym za chwilę :)


I oczywiście kartka też była, a jak :)


Ale clou wszystkiego była... poduszka. Powstała jako dodatkowy upominek do uszytego niedawno przeze mnie namiotu tipi, stąd taki wybór kolorów… A ponieważ była jedną z niespodzianek imieninowych, postanowiłam jej kolorystykę i motyw heksagonów pociągnąć na resztę imieninowych dekoracji. Powstały więc pokazane wyżej dekoracje na słodkości i kartka.

Wracając jednak do poduszki. Jeśli przyjdzie Wam kiedyś do głowy uszycie poduchy czy pledu z sześciokątów, a dysponujecie maszynką do wycinania – od razu inwestujcie w wykrojnik o tym kształcie! Nie tylko gwarantuje, że wszystkie sześciokąty będą proste i z elegancko uciętymi krawędziami, ale przede wszystkim niesamowicie oszczędza czas przy wycinaniu wszystkich elementów (a do uszycia nawet poszewki będziecie ich potrzebować sporo!), zwłaszcza jeśli kupicie specjalny wykrojniki do tkanin, dzięki którym można ciąć kilka warstw tkaniny na raz (kolejna oszczędność czasu! A wycięte elementy mają typowe w quiltingu rozmiary). I to oszczędza podwójnie, bo przy metodzie z użyciem papierowych elementów pomocniczych, która bardzo ułatwia ukształtowanie idealnych heksagonów, trzeba wyciąć dwa razy więcej sześciokątów (o czym dokładniej przeczytacie poniżej, bo zrobiłam tutek, a jak :) Ameryki nim nie odkryłam, bo to powszechnie znana metoda, ale... jest :) - więc z całego serca polecam to rozwiązanie!

A na zdjęciu heksagonowej podusi partneruje mój uszytek z przeuroczym Czerwonym Kapturkiem - na zeszłoroczne imieniny A. Obie podusie są obecnie ukochane rzecz jasna, chociaż łatwo nie mają, bo kilka innych też powstało/powstaje i wszystkie mają status ulubionych - niebawem się nimi pochwalę w końcu :) A jeśli uszyję też jakąś za rok, to chyba powstanie mała tradycja :)

Poduszka z heksagonami
Potrzebujemy:
  • skrawki różnokolorowych tkanin na heksagony plus tkanina na poszewkę
  • sztywniejszy papier (tzn. lepiej grubszy niz taki do drukarki)
  • dziurkacz (nie jest niezbędny ale polecam)
  • oczywiście - igła, nici, nożyczki, żelazko, maszyna do szycia (można też oczywiście szyć wszystko ręcznie :)
  • opcjonalnie - wykrojniki i maszynka


1.Z papieru wycinamy heksagony - tyle ile będzie ich na przyszłej poduszce. Można posłużyć się w tym celu szablonem, albo - jeśli dysponujemy - wykrojnikiem i maszynką, która znacznie przyśpieszy całą operację i pomoże nam szybko uzyskać idealnie wycięte kształty (co przy wzorze z wieloma elementami jednak jest wygodą :). Warto w każdym elemencie wyciąć kawałek od brzegu dziurkę (najprościej dziurkaczem oczywiście), która znacznie ułatwi dalszą pracę.
Następnie wycinamy tyle samo sześciokątów (również maszynką lub od szablonu) ze skrawków tkanin - większych od tych papierowych o ok. 1cm z każdej strony (minimum 0,5cm - ja wycięłam takie i trochę większe byłyby wygodniejsze jednak).


2. Układamy wstępnie na materiale, z którego uszyjemy wierzch poduszki wszystkie tkaninowe heksagony i planujemy ich układ. Należy przy tym pamiętać, że docelowa wielkość elementów będzie taka jak tych papierowych (wpłynie to np na wielkość całego wzoru).
Gdy już wzór będzie gotowy, warto dla pamięci zrobić sobie zdjęcie, żeby potem było łatwo go odtworzyć :)


3. Teraz nastąpi najmozolniejsza część pracy - idealna dla osób umiejących coś tam sobie dłubać np przed telewizorem... Chociaż tak naprawdę zanim zaczęłam kształtować pierwszy heksagon myślałam, że będzie to trwało o wiele dłużej, a idzie to dość sprawnie.

Układamy na środku tkaninowego sześciokąta taki wycięty z papieru.


Zaginamy jeden z brzegów tkaniny na papier (na rys. nr 1. - od brzegu do brzegu tkaniny), następnie identycznie postępujemy z sąsiednia krawędzią tkaniny (2.), tworząc na narożniku zakładkę. Stabilizujemy ją przeszywając nitką (3.) - dowolną i niekoniecznie super jakości, bo nie będzie jej potem i tak nigdzie widać - i przechodzimy do kolejnego narożnika sześciokąta: zaginamy kolejną krawędź materiału i przeciągamy przez powstałą zakładkę igłę z nitką. Podobnie (cały czas w sposób pokazany na zdjęciu) fastrygujemy kolejne narożniki.


Gotowe heksagony trzeba rozprasować, by utrwalić krawędzie i je spłaszczyć; następnie wyjmujemy ze środka tekturki (dzięki dziurkom jest to o wiele łatwiejsze).
4. Heksagony przypinamy w wybranym wcześniej układzie na materiale i przyszywamy po obwodzie, 1-2mm od brzegu.
5. Udekorowaną tkaninę łączymy z przygotowanym tyłem poduszki i gotowe. Moją poduszkę ozdobiłam jeszcze dodatkowo małym haftem - pszczółką, tak tematycznie :)

A praprzyczyną całego tego haksagonowego zamieszania była kartka z tym motywem, którą zrobiłam od A. dla taty na okoliczność m.in. Dnia ojca... razem wycięłyśmy wszystkie elementy, ja skleiłam, a A. w środku odcisnęła dla tatusia swoją rączkę, później dodałyśmy jeszcze dedykację oczywiście :)



No i teraz miało tu być jeszcze kilka innych heksagonów... ale zrobiłby się tasiemiec nie do wytrzymania :) Dlatego dziś tylko part łan wpisu, a już za chwileczkę, już za momencik będzie druga część - zaglądajcie :) A na zakończenie zostawiam Was z jeszcze jedną kartką, którą jeśli zaglądacie na mój facebookowy fanpage (serdecznie i nieustająco zapraszam!) to mieliście już szansę zobaczyć...


Kolorowo i radośnie, czyli? Folkowo :) Przygotowana na właśnie folkowe wyzwanie, które niedawno ruszyło na Strychowym blogu - zapraszam! Tam też znajdziecie listę materiałów, których użyłam we wszystkich dzisiejszych projektach.

Pozdrawiam  i do szybkiego zobaczenia zaraz po weekendzie - jeśli przetrwam ten upał :)
ushii

No i co?

Jak to co? A no "I" właśnie! A dokładniej to "&", czyli tak zwany ampersand będzie bohaterem dzisiejszego posta :) Cóż, życie pisze własne scenariusze, miało być coś zupełnie innego, ale... nie da się, będzie następnym razem.

Moda na typografię jakoś mnie omijała, owszem, podobało mi się to, ale wiedziałam, że dowolny napis raczej szybciutko mi się znudzi, więc grafiki itp z różnymi hasełkami raczej sobie odpuszczałam... no ok, jeśli mamy być dokładni - to z wyjątkiem bardzo sezonowych dekoracji, które dzięki swej sezonowości właśnie nie zdążą mi się opatrzyć - tak jak rożne urocze karteczki, które stawiam w jednej ze starych skrzynek wiszących na ścianie (np tutaj i tutaj), oraz - a może przede wszystkim - ten napis od Mimi, w którym nadal jestem zakochana! No i jest jeszcze jedna literka, "a", które zachwyciło mnie swoim kolorem, więc też powędrowało do wspomnianej dekoracji ze skrzynek. Ale tak ogólnie - za wiele napisów u nas nie znajdziecie.

A raczej tak było do niedawna. Bo było coś związanego z literami, co marzyło mi się przeogromnie od dawna. I na co szans dużych nie było... Stary neon! Marzenie nie tylko moje, prawda? Chociaż rozkwitło we mnie dawno temu, zupełnie niezależnie od wnętrzarskich mód, to...  ręka do góry, kto jeszcze miałby ochotę na coś takiego? Najlepiej taki jak z PRL-u. Albo w stylu amerykańskich - bo pierwowzorem mojego marzenia było właśnie złomowisko pełne takich cudeniek niegdyś odwiedzone przypadkiem w Stanach... No ale - takie rzeczy trudno jest zdobyć, a jeśli już to za kwoty wykluczające jakiekolwiek rozważania. Ale i tak chciałam coś takiego mieć! Jeśli nie stary, to chociaż neon, no! Pozostawało wobec tego jedno wyjście, zrobić samodzielnie :)

I nawet namierzyłam już stosowne żaróweczki, rozmyślałam nad resztą materiałów, gdy trafiłam na... na to! Lalalalala... A do towarzystwa ma literkę, którą upolowałam na TRŁ :)


No nawet się nie zastanawiałam :) Owszem, w zasadzie miałam w planach literkę A lub R; owszem, kolor może nie całkiem jak trzeba, ale... Wielkość ma idealną (to wcale nie takie maleństwo, bo ma ok 0,5m wysokości!). Jest z metalu. Świeci całkiem sympatycznie ( i bez kabla). A kolor ulegnie zmianie jak tylko dopracuję sobie technikę - bo chciałabym, żeby było takie jak na tym zdjęciu (chociaz rozważam sobie po ciuchu i inne wersje kolorystyczne)... więc jako baza wyjściowa to nawet chyba nie jest zły?

Jednym słowem, jestem cała w skowronkach, bo trafił mi się ten znaczek w idealnym momencie - gdy kilka miesięcy temu zmieniałam dekoracje na ścianie nad łóżkiem (poprzednią wersję można zobaczyć w tym wpisie). A właśnie w tym miejscu od dawna marzył mi się neon...


Z dawnego zestawu, jak widzicie, zostało kilka rzeczy: 2 ramki (hmm, w zasadzie też z napisami! oj, coś nie tak z tymi moimi zapewnieniami  z początku wpisu :) niebieska butla i stare liczydło. I lustro, które jakiś czas temu już Wam pokazywałam (o tutaj). Ale ciągle mam tam do zawieszenia coś jeszcze... i to będzie tematem kolejnego posta, tego obiecywanego :)

Pozdrawiam,
ushii

PS
Aha, ale to nie znaczy, ze nadal nie mam wielkiej chrapki na stary, fajny neon... wiecie, gdyby ktoś miał na zbyciu, to tego, no... :)