Kwiatowo. Bo jak inaczej może być w maju?!

Ostatnio słoneczko nas rozpieszcza, nawet weekendowo :) więc i czasu na siedzenie przed komputerem już całkiem brak, na robienie fotek wnętrzarskich też, korzystamy z pogody ile się da, dlatego i mało mnie tutaj... zresztą pewnie podobnie jest u wielu z was :)

Ten post owszem, i tak miał być kwiatowy. Ale miałam pokazać całkiem inne kompozycje... tylko, że wspomniany brak czasu na fotki spowodował, że bez, który miał dziś u mnie królować zdążył przekwitnąć :( Ale wczoraj przy zmianie wazonów pozostałym kwiatom pomyślałam, że mogłabym pokazać pewną sztuczkę - dość znaną, ale być może nie tak całkiem wszystkim i może komuś się to przyda?

Kwiaty świeże w domu to dla mnie niemalże mus, bez nich zawsze mi czegoś brakuje... Oczywiście staram się, by stały jak najdłużej. I podcinam te końcówki, podcinam, aż czasami dochodzimy do etapu kilkucentymetrowych maluszków. I wczoraj właśnie takie maleństwa wyprodukowałam :) Ale i takie łatwo wykorzystać, wystarczy płaskie naczynie...

Prosty trick układania kompozycji kwiatowych

Jak sprawić by kwiaty w płaskim naczyniu nie przewracały się i nie opadały ku brzegom naczynia, zostawiając pusty środek?

Wystarczy wykorzystać zwykłą biurową taśmę klejącą (choć florystyczna jest niewątpliwie bardziej profesjonalnym rozwiązaniem :D). Na naczynie naklejamy po prostu paski taśmy tworząc kratownicę - będzie ona stelażem, w poszczególne jej oczka wkładamy kwiaty. I już...





Banalne, prawda? A jak ułatwia układanie kwiatów... Oczywiście do większych kompozycji, cięższych kwiatów zwykła taśma może być za słaba, trzeb sięgnąć po coś mocniejszego.

I to niestety tyle na dziś Kochani, znikam dalej korzystać z weekendu i słońca :) No i przerobić muszę te wspaniałości, które przyniosłam niedawno z targu... Heh, był jeszcze koszyczek truskawek, ale nie zdążył się załapac do zdjęcia :)) Czy istnieje piękniejszy czas w roku niż ten właśnie?


Pozdrawiam,
ushii

Bardzo retro i kuchennie, znów :)

Witajcie po maleńkiej przerwie!

Niestety - było tu przez kilka dni cicho wcale nie dlatego, że byczyłam się na majówce, tylko w końcu i mnie dopadło chorowanie; całą zimę wytrzymałam, a teraz jak na złość coś się przyplątało... Żałować bardzo nie żałuję, bo wiadomo jakaż to przepiękna na długi weekend pogoda była, ale powyżej dziurek w nosie mam już syropków i innych takich, tu kwitną jabłonki, migdałki, bzy, a ja mam w domu siedzieć?! O niedoczekanie, w końcu uciekłam z A. na spacer :) A po spacerze zajrzałam do ulubionego przez wiele z Was sklepu... i no cóż, moja kolekcja retro emalii znów się powiększyła :) Najwyraźniej na mnie specjalnie czekały te cudeńka, bo akurat na półkę je wyłożyli! Usatysfakcjonowana wróciłam kichać w domowe pielesze :)


Może to już nudne, ale tak mi się podoba, ze nie mogłam sobie jej odmówić! Zwłaszcza, że trafiły się też garnuszko-naczynia z uszkami :D ...ale tym razem to już koniec!

Aha, no nie mówiłam, że prawo serii u mnie działa? O żółciach pisałam tu niedawno i co? Jak widać dwa nowe żółciaki mam - patelnię z uszkami i większą patelnię (ale to wcale nie są te inne, zapowiadane żółcie! Mam coś więcej :D). Pierwsza już testowana i jest super, ale co do tej ostatniej to przyznam się, że pozuje na fotce tak trochę dla kolorytu, bo zastanawiam się cały czas, czy ją sobie zostawić czy zwrócić do sklepu, bo patelnie owszem mam zamiar wymieniać, ale planowałam inną... BTW, zauważył ktoś te słodkie groszki na czerwonym tle? Też retro, ładnie się dopasowały... Bardzo praktyczne w dodatku, bo to cerata! Ten zakup ucieszył mnie wyjątkowo, bo szukałam takich już jakiś czas - do przykrywania stołu, gdy nadejdzie czas rysowania, malowania i ogólnego wielkiego brudzenia w wydaniu A.:)

Wracając jednak do pogody i chorowania - z tych to właśnie powodów zdjęć za wiele dziś nie będzie - tylko babeczki błyskawiczne, nasze domowe "na już". Ciasto zagniatam sobie zawsze wcześniej przy okazji innych wypieków i trzymam w zamrażarce (ale samo zagniecenie trwa chwilę, więc nie trzeba wcale robić tego wcześniej - tyle, że sprzątać już nic nie trzeba :D)- a gdy najdzie nas ochota, wyciągam, wylepiam foremki, wkładam do środka budyń, owoce (w sezonie świeże, ale teraz prosto z zamrażarki) itp, zalepiam, piekę i już, cześć pracy. Albo można upiec puste i potem nadziać, co kto woli.

Błyskawiczne kruche babeczki z budyniem i wiśniami
  • ciasto z tego albo z tego przepisu
  • budyń (zrobiony z 3/4 ilości mleka podanego na opakowaniu)
  • dowolne owoce
Wylepić foremki ciastem, nałożyć budyń i owoce, zalepić krążkiem ciasta. Piec niecały kwadrans (do zezłocenia w 180C. Można ostudzone posypać cukrem pudrem (ale i bez tego są wystarczająco słodkie).
Fotka bez szczególnej stylizacji, ale skoro to babeczki błyskawiczne to i konsumpcja była błyskawiczna i więcej fotek zrobić nie zdążyłam :) Ale może choć ta jedna kogoś zachęci do ich produkcji? Wiem że takie babeczki pojawiają się tu już kolejny raz, ciągle w trochę innej odsłonie - ale po prostu często je robię, bo są tak szybkie i proste - polecam!

A przy okazji - podstawka, która parokrotnie przewijała się już w tle, dziś w roli głównej. W zasadzie to podkładka pod gorący garnek... ale cudnie się sprawdza jako patera, polecam :) To niedawny stosunkowo nabytek - tak mnie zachwyciła u Ili, że musiałam mieć! Jest przepiękna!


Ale zaraz, zaraz, chciałam napisać o czymś innym, strasznie nieuporządkowanie mi to dziś wychodzi, jeszcze mi głowa nie funkcjonuje na pełnych obrotach po tym chorowaniu :) Bo wspomnieć muszę, że siedzenie w domu ma też pewne plusy...Pewne domowe kąciki uległy małym poprawkom i zmianom - i będę je niebawem pokazywać! Chociaż nie pokazałam ciągle jeszcze poprzednich metamorfoz, ech :) Kiedy ja to nadgonię?

Pozdrawiam i życzę Wam, by tym razem jednak weekendowa aura była łaskawsza :)
ushii

PS
Dziękuję Wam za informacje o pojawianiu się moich wnętrz i zdjęć na różnych blogach itd... nie wiem, jak Wy umiecie je wypatrzeć :)